WAKACJE ŁEBA, SZYBKIE TRÓJMIASTO I PRZYMUSOWY PRZYSTANEK W ŁODZI

03:26


Pogoda iście depresyjna, co skłania do powrotu myślami do chwil minionego lata. Blog trochę zapuszczony w ferworze przeprowadzki i ciągłego wykańczania domu, jednak pora uporządkować wspomnienia. Dziś wracam do chwil kiedy to Tobiaszek i babcia zobaczyli polskie morze po raz pierwszy. W planach były wakacje wczesną jesienią w odległym, ciepłym kraju, jednak plany trochę się zmieniły. W tym roku (2017) moja najukochańsza babcia obchodziła swoje 75-te urodziny, a jako że zawsze powtarzała, że przyjdzie jej umierać nie zobaczywszy polskiego morza, wpadłam na pomysł zabrania jej w sierpniu właśnie na wybrzeże w ramach prezentu urodzinowego. Oczywiście jazda z nami nie obyła się bez przygód i na 5km przed celem wylądowaliśmy autem w kupie piachu, kiedy to omyłkowo zjechałam z drogi o 3 nad ranem... czekało nas ogarnianie transportu do hoteu, lawety i mechanika... więc podróż na długo pozostanie w jej pamięci.
Pogoda była ok, nie było typowej lampy, gdzie tłumy ruszają na plażę żeby strzaskać się na heban, ale też nie padało. Było przyjemnie, dzięki czemu bez tłoku cieszyliśmy się szumem fal i okolicą.
Nie planowaliśmy pobytu w hotelu z wyżywieniem, więc zdecydowaliśmy się na pensjonat - Oaza Łeba. Był to strzał w dziesiątkę! Obiekt ekstra!


Wybraliśmy pokój rodzinny typu comfort z aneksem kuchennym. Miejsce niezwykle czyste i schludne. My zainstalowaliśmy się w sypialni, a babcia została w salonie, gdzie była rozkładana sofa, miała tam swobodny dostęp do aneksu kuchennego i łazienki.



W tańszej opcji można wybrać pokój bez aneksu kuchennego, jednak dla dyspozycji gości pozostaje bardzo duża kuchnia z piekarnikiem, kuchenką mikrofalową, lodówką, a nawet pralką. Na zewnątrz jest grill, miejsca by spokojnie usiąść oraz plac zabaw dla najmłodszych.


DZIEŃ 1


Każdy dzień naszego pobytu zakładał trochę inny plan, tak aby babci pokazać jak najwięcej.
Już pierwszego dnia nasz plan się posypał, bo w pierwszej kolejności musieliśmy się udać do mechanika... całe szczęście okazało się, że z autem nie jest tak źle i będzie nam dane wrócić do domu w terminie, tak się nam wtedy wydawało... Ale o tym później.

Po wizycie w warsztacie udaliśmy się na spokojny spacer po mieście.


Nie obyło się oczywiście bez przystanku na kawę i lody :)


Było pysznie! W drodze powrotnej mieliśmy przystanek by poobserwować cumujące statki oraz nakarmić kaczki i mewy. Radość dziecka - bezcenna.



DZIEŃ 2


Tego dnia postanowiliśmy wybrać się publiczną plażę. Babcia była zachwycona szumem fal, wodą po horyzont i delikatnym piaskiem. Tobiaszek początkowo niepewnie dotykał bosymi stópkami piachu, jednak z czasem nabrał pewności siebie i pełzał o całej plaży świetnie się bawiąc. Na zimne morze reagował podkurczając swoje małe nóżki, po chwili dopiero postanowił chwilę postać w wodzie. Cudownie bawił się z tatusiem, a gdy zmęczony zabawą postanowił coś przekąsić czytaliśmy ulubione książeczki. Babcia odpoczęła, nałykała się trochę jodu. To był dobry dzień.











DZIEŃ 3


To był dzień, w którym wszystkie moje pozytywne emocje opadły i żałowałam, że nie kliknęłam zorganizowanych wczasów all inclusive w ciepłych krajach mając na wszystkich z górki... Naczytałam się o pięknej, dzikiej i mało uczęszczanej plaży, więc to był nasz cel na ten dzień. Szliśmy wiecznie, wśród pięknej scenerii, no może bez małego dziecka, w wózku i w obawie, że babci zaraz poziom cukru spadnie i nie da rady iść dalej, droga prowadziła przez las, po piachu z którego wystawały konary drzew. Ledwo pchaliśmy wózek, ale stwierdziliśmy, że damy radę. Dotrzemy, nakarmimy i uśpimy Tobinka, a my odpoczniemy w ciszy na plaży. Po chwili zorientowaliśmy się, że młody zasnął, na głodniaka, więc wiedzieliśmy, że drzemka potrwa max 40min, a potem będzie już po spaniu, tak też się stało... Plaża, hmmmm, co by tu powiedzieć, może i odludniona i kameralna, ale mega wąska, co przy takiej pogodzie jaką mieliśmy wiązało się z tym, że wiatr hulał jak szalony, było mega nieprzyjemnie... Do tego wszystkiego nie wzięliśmy parawanu, bo przecież skoro dzień wcześniej się nie przydał, to przy podobnej pogodzie będzie zbędny i teraz, no nie, myliliśmy się, więc mój szanowny małżonek biegiem wrócił się do samochodu (trwało to dobre pół godziny), gdy wrócił Tobek był już obudzony i w średnim nastroju przez ten cholerny wiatr. Nim rozłożyliśmy parawan, zaliczył glebę twarzą w piach, my mieliśmy już głowy całe przewiane i wszystkiego mieliśmy dosyć. Po czym babcia zapytała, po co tam przyjeżdżaliśmy, skoro wczorajsza plaża była spoko... Miałam wszystkiego po dziurki w nosie! Nie pozostało nam nic innego niż zbierać manatki. Poszliśmy inną drogą, tak żeby zobaczyć Latarnię Morską Stilo. To budowla z 1906 roku, która stoi na wysokiej, zalesionej wydmie. Babcia zwątpiła gdy zobaczyła ile schodów jest do pokonania na górę. Tobiasz okazał się za mały żeby móc go zabrać ze sobą, więc na górę wdrapaliśmy się tylko we dwoje, choć trwało to może 15 minut, bardzo potrzebowaliśmy czasu tylko sam na sam, bez marudzenia i popłakiwania. Troszkę się naładowaliśmy :) Widok był super, choć "trochę" wiało.








DZIEŃ 4


To był ostatni spokojny dzień w Łebie. Tego dnia poszliśmy zjeść rybkę w polecanej knajpie i odwiedziliśmy ruchome wydmy w Słowińskim Parku Narodowym. To największa atrakcja w Łebie i okolicy. To nasza polska pustynia, która znajduje się na mierzei pomiędzy Jeziorem Łebsko z Morzem Bałtyckim. Największą wydmą jest Łącka Góra, która ma ponad 40m, a na jej szczycie roztacza się cudowny widok, za sprawą którego czujemy się jak na środku prawdziwej pustyni. Byliśmy tam pierwszy raz i zarówno my, jak i babcia byliśmy zachwyceni, a widok jej osłupienia był najlepszym prezentem jaki mogłam dostać podczas tego wyjazdu. Później jeszcze kilka dni przeżywała to, co tam zobaczyła. Pojechaliśmy meleksem, więc droga nie była zbyt trudna do przebycia, później tylko krótki spacer w górę, ale daliśmy radę. Pora była już trochę późna, ale dzięki temu załapaliśmy się na przepiękny zachód słońca.










DZIEŃ 5

To ostatni dzień naszej wycieczki, tak jeszcze myśleliśmy... Z samego rana zjedliśmy śniadanie, wymeldowaliśmy się, tak żeby w drodze Tobiaszek zaliczył drzemkę, a my żebyśmy spokojnie dojechali do Trójmiasta, bo w drodze powrotnej chcieliśmy babci pokazać molo w Sopocie, port w Gdyni i starówkę w Gdańsku.

GDYNIA


Gdynia podobała się babci najbardziej. Port zrobił na niej duże wrażenie, spacer był przyjemny, a pogoda bardzo dopisała. Po wizycie w porcie poszliśmy jeszcze na chwilę odpocząć przy fontannach na Skwer Kościuszki. Cieszyłam się, że babcia była tak bardzo zadowolona.













SOPOT


Spacer na molo byłby o niebo przyjemniejszy gdyby w drodze powrotnej nie zastał nas lekki deszcz, więc szybko się zwijaliśmy :) Jednak co babcia zobaczyła to jej, a wrażenie, że idzie tylko po kilku deskach w głąb morza sprawiło, że lekko trzęsły jej się kolana.






GDAŃSK
W Gdańsku wybitnie się nie podobało. Ludzi było tak dużo, że spacer wyglądał jak przepychanie się w największym tłoku, nic specjalnego, nie zrobiliśmy nawet zdjęć, bo nie było sensu. Strzałem w dziesiątkę była jednak wizyta w pierogarni Mandu. O matko jak się przepysznie najedliśmy! Kto nie był niech żałuje! Coś pysznego!


Gdy brzuchy były pełne ruszyliśmy w drogę do domu. Robiło się już późno, więc Tobiaszek lada moment miał zasnąć, a my do 6 godzin mieliśmy wskoczyć we własną pościel. Tym razem, po moim locie nad górami piachu gdy jechaliśmy do Łeby, nie upierałam się żeby prowadzić, tylko grzecznie jechałam z dzieckiem z tyłu. (Nie zmienia to faktu, że wciąż uważam się za dobrego kierowcę z wybitnym pechem;) ) W pewnym momencie Wojtek mówi, że ubywa nam w tempie atomowym paliwa, zjechał na stację, okazało się, że poszedł przewód i nigdzie dalej nie pojedziemy... 

ŁÓDŹ


Byliśmy tuż przed Łodzią, godzina około 22/23. Koleżanka, która z Łodzi pochodzi pomogła mi ogarnąć szybko nocleg, niedaleko mechanika, z którym w międzyczasie Wojtek umówił się, że rano auto zrobi. W ten oto sposób mieliśmy przymusowy przystanek w Łodzi, w której notabene jeszcze nie byliśmy, a której ulica Piotrkowska (bo tylko na nią mieliśmy rano czas) zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Spacer w takim otoczeniu to istna przyjemność, zwłaszcza dla miłośników betonowych ścian i architektury, a na koniec pyszny obiad w restauracji Lawenda, poleconej przez znajomą, która była naszą nawigacją po Łodzi (dziękuję Michasiu!) zrekompensował stres jaki przeszliśmy poprzedniej nocy.







Oczywiście nie odmówiliśmy sobie szybkiego wypadu do TkMaxx gdzie upolowałam genialne książeczki dla Tobiaszka, które do dziś są jego ulubionymi :)

Auto po tym wszystkim odebraliśmy i szczęśliwie dojechaliśmy do domu. Tradycyjnie, bez przygód się nie obyło, jednak szkoda, że kosztem nerwów babci. Całe szczęście, zawału nie dostała po wojażach z nami, sporo zwiedziła i cała i zdrowa wróciła do swoich czterech ścian, myślę, że na jakiś czas wyjazdów jej wystarczy ;)

D.

You Might Also Like

0 komentarze