WEEKEND W IZRAELU

00:17

Wakacje ruszyły pełną parą, pogoda niestety nie rozpieszcza, więc pora wrócić wspomnieniami do tegorocznego wyjazdu do Izraela. Była końcówka lutego, w Polsce temperatury do -15 stopni, a ja z moją przyjaciółką z dzieciństwa spakowałyśmy walizki i poleciałyśmy weekendowo ogrzać tyłki do Izraela. Wypad był krótki, ale bardzo pozytywnie nas naładował.

DZIEŃ PIERWSZY


Lot był o 6 rano więc już pierwszego dnia miałyśmy szybką pobudkę żeby z Gliwic dojechać na lotnisko. Lot przebiegł bezproblemowo. A perspektywa ciepełka rekompensowała wczesne wstawanie. Już wcześniej kupiłyśmy bilety na autobus do centrum, bo jak się okazało, lotnisko Ovda jest na środku pustyni. Całe szczęście przewozy są dostosowane do godzin lądowania samolotów, więc nie musiałyśmy długo czekać. Busik jedzie około godziny i kosztuje 8 euro w stronę centrum.


Zatrzymałyśmy się w Guest House Custo Dive Resort. To kameralny hotelik z basenem i ogromną kuchnią. Po zameldowaniu, postanowiłyśmy odpocząć po podróży wylegując się na basenie.


Sam hotel bardzo czysty i schludny. Właściciele to młodzi ludzie, którzy służą swoją pomocą i są bardzo pozytywnie nastawieni do swoich gości. Dzięki temu, że znajduje się tam zaledwie kilka pokoi to czułyśmy się jakby cały obiekt był do naszej dyspozycji. Samo wnętrze hotelu bardzo przyjemne i stylowe. 







Późnym popołudniem wybrałyśmy się na spacer wzdłuż promenady, gdzie jest masa restauracji i kawiarenek. Spróbowałyśmy lokalny falafel i shaormę, zjadłyśmy ogromną porcję lodów i zakończyłyśmy dzień.





DZIEŃ DRUGI 


Sobota upłynęła na błogim lenistwe i nicnierobieniu :) W Izraelu to dzień Szabatu więc wiele miejsc jest zamkniętych m.in. wypozyczalnie samochodów, od których byłyśmy zależne w kwestii dalszego zwiedzania. Gdy się wyspałyśmy, spokojnie przygotowałyśmy śniadanie, które zjadłyśmy na tarasie z widokiem na basen, piaszczystą dolinę i morze. Nawet nie wyobrażacie sobie jak można celebrować posiłek w towarzystwie dorosłego osobnika, który można zjeść w spokoju od początku do końca, a o ciepłej kawie o poranku wypitej do ostatniej kropli już nie wspominając ;)


Po śniadaniu udałyśmy się na plażę niedaleko hotelu. Było cudownie. Plotkowałyśmy, cieszyłyśmy się słońcem, czytałyśmy książkę, niby nic, a jednak tak wiele. Na plaży było trochę turystów, bo wybrałyśmy się w miejsce niedaleko skupiska hoteli, jednak w niczym to nie wadziło.






Wieczór spędziłyśmy w poszukiwaniu Muzycznych Fontann, by zobaczyć pokaz, jednak jak się okazało obiekt był w remoncie i nasze plany uległy zmianie. Połaziłyśmy w okolicach muzeum, gdzie stoją rzeźby różnokolorowych ryb. Ani jedna nie postanowiła spełnić naszych trzech życzeń, więc najzwyczajniej poszłyśmy osłodzić sobie życie chałwą, którą wsunęłyśmy na pomoście nad morzem :)




DZIEŃ TRZECI


To ostatni cały dzień jaki spędziłyśmy w Izraelu i był on trochę intensywny. Rano pobudka z budzikiem i marsz w kierunku wypożyczalni samochodów. Gdy tylko dopełniłyśmy formalności ruszyłyśmy w kierunku Czerwonego Kanionu, który jest jedną z najciekawszych atrakcji tej części Izraela. To taka namiastka Arizony dużo bliżej nas :) Zresztą oba kaniony powstały w wyniku intensywnych powodzi i widoki są zbliżone. 


Zwiedzanie kanionu można dostosować do własnych możliwości. Jest kilka szlaków do wyboru w zależności od naszych potrzeb i kondycji. My wybrałyśmy trasę podstawową, która jest najbardziej widokowa i imponująca. Nie ma w niej nic niebezpiecznego, może z dwa razy musiałyśmy zejść po drabinach, a później wspiąć się po skałach w górę by wrócić na początek trasy - easy peasy! Można oczywiście wybrać trasę najdłuższą, której przejście zajmuje średnio 5h i prowadzi do Timna Parku, w którym można zobaczyć m.in. formacje skalne w kształcie grzybów, kopalnię miedzi czy krajobrazy rodem z Marsa.











Popołudnie spędziłyśmy na plaży, jednak tym razem udałyśmy się w stronę raf koralowych. Plaża bez leżaków, sklepów czy kawiarenek, dlatego też miałyśmy ją na wyłączność. Może nie było palm, muzyki i ludzi, ale cisza i spokój były bezcenne. 





Wieczorem ponownie wybrałyśmy się na spacer w stronę centrum w poszukiwaniu dobrej restauracji, która odpowiednio by nas pożegnała. Wybrałyśmy restaurację Shipudei, która bardzo pozytywnie nas zaskoczyła. Obsługa była przemiła i ugościła nas po królewsku. Zamówiłyśmy raptem trzy rzeczy, a na stół wjechało tyle dodatków i gratisów, że ledwo się to wszystko zmieściło, co więcej, wszystko było przepyszne! Falafel, bakłażany, hummus, i wiele innych lokalnych rarytasów rozpieściło nasze kubki smakowe. Po tak obfitym posiłku spacerkiem ruszyłyśmy w stronę hotelu by spakować nasze rzeczy, przygotować się do porannej pobudki zwiastującej koniec naszego pobytu.


DZIEŃ CZWARTY - lot powrotny

O lotnisku w Izraelu słyszałyśmy wiele historii, jednak brałyśmy na to konkretną poprawkę, niepotrzebnie... Większość z nich okazała się prawdziwa. Nic dziwnego, że bus powrotny jest podstawiony na kilka godzin przed wylotem. Teraz wiemy już dlaczego. Tak długiej odprawy nie przeszłam nigdy. Przeprowadzano z nami bardzo szczegółowy wywiad. Pytano dlaczego byłyśmy w Izraelu, interesowały ich kontakty z krajami islamskimi, bardzo dokładnie sprawdzali gdzie byliśmy do tej pory i w jakim celu, chcieli wiedzieć kto na nas czeka w kraju, pytali dosłownie o wszystko, sprawdzali laptopa, bagaże, wszystko trwało wiecznie! A gdy już wsiedliśmy do samolotu i myśleliśmy, że już po wszystkim, na moment przed startem weszła obsługa lotniska celem znalezienia jednego bagażu, bo coś zauważyli na komputerze i muszą torbę jeszcze raz sprawdzić... więc szukali... długo szukali... znaleźli i... nic nie znaleźli... MASAKRA! Po tym wszystkim wreszcie udało nam się wystartować, lot przebiegał spokojnie, a uderzenie zimna (-10stopni) na lotnisku w Pyrzowicach było najmniej przyjemnym elementem wycieczki, jednak perspektywa, że już niedługo dojadę do domu, gdzie czekają na mnie moi chłopcy rekompensowała wszystko :)

You Might Also Like

0 komentarze