CIĄŻA - PIERWSZY TRYMESTR
05:24
Z zamiarem publikacji tego wpisu noszę się już dobre kilka tygodni, ale jakoś ciągle czasu było mało - wiem, wiem, paradoksalnie to brzmi, gdy siedzi się w domu :P Jednak prawdą jest, że im więcej człowiek ma na głowie, tym lepiej się organizuje, przynajmniej w moim przypadku się to sprawdza. Czas leci nieubłaganie, my rośniemy, kompletujemy wyprawkę i już z niecierpliwością czekamy na rozwiązanie, które gdy jak tylko nastanie sprawi, że czasu będzie jeszcze mniej, a na blogu pewnie będzie jeszcze ciszej. Dlatego teraz pora na pełną mobilizację i spisanie swoich wspomnień ciążowych.
Zaledwie kilka tygodni temu dowiedziałam się, że moja przyjaciółka również będzie miała bobaska, skłoniło mnie to do większej refleksji i przypomnienia sobie jak to było na początku. Pomyślałam, że taka kartka z pamiętnika będzie świetną pamiątką, by za kilka lat przypomnieć sobie jak to było, gdy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami.
Zacznę może od spraw oczywistych i przedstawienia tego co się dzieje z kobietą i jej maleństwem od samego początku, a później trochę naskrobię jak to było u mnie :) Nie chcę zaśmiecać tego wpisu masą treści z różnych parentingowych stron, których w necie jest całe mnóstwo, dlatego zrobiłam krótką ściągę:
Tak to wygląda w teorii. A jak było w moim przypadku?
O moich dolegliwościach w pierwszym trymestrze można przeczytać tutaj: klik. A jaka była nasza reakcja na wieść, że zostaniemy rodzicami? Przeczytajcie sami:)
Z natury jestem ogromną romantyczką i wiele razy wyobrażałam sobie moment, w którym dowiem się, że zostanę mamą. Miałam wiele pomysłów na to jak poinformuję o tym mojego męża, sama nie wiedziałam, na który z nich się zdecydować, jednak rzeczywistość była zupełnie inna i może zabrzmi to dziwacznie, ale to mój mąż musiał mnie poinformować, że będziemy rodzicami.
Była sobota, 20 lutego 2016r., od jakiegoś czasu czekałam na okres i byłam pewna, że tradycyjnie mnie zaskoczy, miałam wszystkie objawy temu towarzyszące, więc myślałam, że to kwestia kilku dni, jednak coś mnie tknęło i stwierdziłam, że skoro i tak mam w szufladzie test ciążowy, to nie zaszkodzi sprawdzić. Obudziłam się wczesnym rankiem, udałam się do toalety, nasiusiałam na patyczek i po chwili, obserwując test stwierdziłam, że w ciąży na bank nie jestem bo przecież jedna kreska była zaciemniona, a druga praktycznie niewidoczna, tak więc jako weteranka robienia testów ciążowych pomyślałam, że pewnie nie raz już tak miałam i udałam się do łóżka, zostawiając test na szafce z zamiarem ponownego sprawdzenia za chwilę, jednak zasnęłam. Gdy po godzinie wstaliśmy na test już nawet nie spojrzałam, najzwyczajniej o nim zapomniałam. Rozsiadłam się przed komputerem i zaczęłam nadganiać zaległości w sieci. Po chwili słyszę mojego męża:
W: Kotek, ile kresek powinno być na teście?
D: Dwie - rzuciłam beznamiętnie
W: No nie żartuj!!
Nawet mnie to nie ruszyło, po prawie 11 latach życia z moim W. byłam pewna, że najzwyczajniej w świecie mnie wkręca!
W: Kotek serio są dwie kreski, sama zobacz.
D: Nie pierdziel! (no dobra, było bardziej dosadnie, ale chyba mi nie wypada - mój syn może kiedyś to czytać ;))
Mistrzem aktorstwa mój mąż nie jest, a w jego głosie było coś, czego nigdy wcześniej nie słyszałam. Podniosłam się z fotela żeby zobaczyć to na własne oczy. Były, były dwie kreski! I trzymając się mojego romantycznego scenariusza powinny polać się łzy szczęścia, radosne okrzyki, morze pocałunków i nieskończone uściski z moim ukochanym. Ale kolejny raz życie zagrało po swojemu. Zamiast euforii i łez pojawiło się tysiąc myśli na minutę, niepewność, strach, wszystko to oczywiście przepełnione nieokreśloną radością. Po chwili zdumienia spokojnie usiadłam i ... zaczęłam googlować po jakim czasie należy odczytać wynik testu i czy po godzinie wynik ten jest wiarygodny... Tak, dokładnie tak - najbardziej romantyczna wersja mnie EVER!
Wyjątkowo tej soboty mój mąż musiał podjechać do pracy, umówiliśmy się, że w drodze powrotnej kupi jeszcze dwa testy i sprawdzimy wynik jeszcze raz. Nie wytrzymałam! Po kilku godzinach podjechałam do apteki i gdy tylko W. wrócił z pracy sikałam na patyczek ponownie. Tym razem nie było już wątpliwości. Na testach pojawiły się dwie, wyraźne linie. Udało się! Zostaniemy rodziną!
Teraz już mogliśmy się w pełni cieszyć tym co nas czeka, a radość była ogromna. Oczywiście, mimo tego że nasz bobasek był zaplanowany, towarzyszył jej strach i niepewność, gdyż wiedzieliśmy, że musimy przygotować się do najważniejszych ról naszego życia, a jak sytuacja pokazuje, nie można wszystkiego zaplanować (co mnie - organizacyjnego freak'a - stresuje niesamowicie).
Tyle na dziś. Gdy tylko W. skończy robić prezentację z pierwszego trymestru wrzucę ją tutaj :) Póki co możecie nabijać się z mojego romantyzmu!
Udanego weekendu!
D.
0 komentarze