KRABI DAY 4 - RAJSKIE WYSPY
22:32
Dziś wybraliśmy się na zorganizowaną wycieczkę łodzią motorową po okolicznych wysepkach. Cena za wycieczkę nie wydawała nam się wygórowana (1400baht/os), zwłaszcza że mieliśmy zobaczyć bardzo dużo,a wycieczka dodatkowo oferowała owoce (jak się później okazało - 1 arbuz zjedzony przez kilka osób gdy reszta wycieczki była snurkować...), nielimitowaną wodę (co w tak dużych upałach jest ogromnym plusem) oraz lunch.
Łódź odbierała nas o 9:00 z naszej plaży. Ludzi oczywiście na maksa, tak żeby wszystkie miejsca na łódce były odpowiednio zajęte. Przewodnik anglojęzyczny - młody chłopak, który rozmawiał tajskim-angielski, a którego bardzo ciężko było zrozumieć, więc zdarzały się momenty, że nie wiemy gdzie jesteśmy i po powrocie musieliśmy doczytać. Zaczęliśmy od Vicking Cave, której nazwa wzięła się od rysunków starożytnych piratów,
pokrywających jej ściany (istnieje teoria, że Wikingowie znaleźli w
jaskini schronienie przed monsunem). Bambusowe rusztowania oparte o jej
ściany, służą do zbierania gniazd malutkich ptaków przypominających
jaskółki - swiftów. Z tych ptasich domostw przyrządzana jest zupa,
będąca jednym z najbardziej luksusowych dań kuchni chińskiej.
Niestety nigdzie się nie zatrzymaliśmy żeby zobaczyć malowidła, czy bliżej przyjrzeć się jaskini, wszystko zostało załatwione z łodzi.
Płynąc dalej minęliśmy Chicken Island, która nazwę wzięła od swojego kształtu, który przypomina kurczaka - podobno! Mój mąż twierdzi, że to wielbłąd, a że tam takich zwierząt nie mają, nazwali ją kurczakiem ;)
Kolejnym etapem było podziwianie laguny Pileh Bay. Przyznam, że twory skalne majestatycznie wynurzające się z wody w przeróżnych odcieniach zrobiły na mnie niemałe wrażenie. Tutaj również nie było jakiegokolwiek przystanku, mogliśmy podziwiać wszystko płynąc łodzią.
Po przepłynięciu przez Pileh Bay przyszedł moment na główny punkt programu, czyli sławną Maya Bay! To tam nakręcono film "Niebiańska Plaża" z Leonardem DiCaprio, jednak sceneria z filmu niczym nie przypomina tego co tam się teraz dzieje. Gdy zaczęliśmy dopływać byliśmy zrezygnowani. Zastanawialiśmy się czy jest sens schodzić na ląd skoro nie wiemy czy się zmieścimy :P Ludzi ogrom! Jedyna opcja zrobienia sobie zdjęcia to przy łódkach, przy których raczej nikt się nie kąpie.
Fajnie co? Może sobie myślicie: "o czym ta wariatka pisze skoro wcale nie ma tragedii z tymi ludźmi!" Nie ma? To popatrzcie na to co się dzieje po prawej stronie i gwarantuję wam, ze bardzo mało osób się kąpało, wszyscy głównie błąkali się po plaży w oczekiwaniu na dobry moment na zdjęcie, który pewnie i tak nie nastał.
Gdy nasz czas na Maya Bay dobiegł końca udaliśmy się na otwarte morze - Hin Klang. Tam otrzymaliśmy zestawy do snurkowania i dostaliśmy 45 minut aby móc spokojnie pooglądać florę i faunę, która się tam znajduje. Niestety szału nie było. Rybki małe, takie same, nie ma zbyt wiele różnorodości, bez porównania z tym co widzieliśmy w Egipcie. Tzn. takie jest moje skromne zdanie, niestety, mojego męża o opinię nie zapytam bo biedaczyna nie mógł poradzić sobie ze swoją maską do nurkowania i musiał odpuścić, gdyż zalewała go woda :P
Po snurkowaniu przyszła pora na lunch, który był zorganizowany na Koh Phi Phi Don. Jedzenie smaczne, w formie szwedzkiego bufetu, kilka propozycji do wyboru, a na deserek owoce!
Po obiedzie poszliśmy na krótki spacer po okolicy. Miejsce ładne, klimatyczne i dużo bardziej rozrywkowe niż na Railey.
W drodze powrotnej do domu czekało nas odwiedzenie Bamboo Island gdzie mogliśmy znów skorzystać z możliwości pooglądania tego co dzieje się pod taflą wody. Sama wyspa piękna! Malutka, z białym piaskiem, przeźroczystą wodą, no i niestety - masą ludzi:/ Szkoda, że nie udało nam się trafić tam w mniej zatłoczonym momencie. Snurkowanie tam było, hmmmmm, nudne:/ Rybek nie za wiele, skaliste podłoże więc musieliśmy bardzo uważać na stopy, ludzi cała masa. Ale chociaż tym razem mój mąż skorzystał i udało mu się opanować maskę;) Myślę, że w innych okolicznościach wyspa ta mogłaby być świetnym miejscem na wypoczynek.
Jeśli można tak powiedzieć to zaliczyliśmy też Monkey Island. Wyspa, która jest królestwem małpek, gdzie są one wszędzie, a my nawet nie podpłynęliśmy wystarczająco blisko by zobaczyć choć jedną małpkę... Szkoda, wielka szkoda. Nie mamy nawet zdjęcia żeby wam pokazać jak wyspa ta wygląda, byliśmy tak skupieni na szukaniu małpiatek, bezskutecznie, że nim zdążyliśmy wyjąć aparat łódź już odpływała...
Niektórzy z naszych współwycieczkowiczów skorzystali jeszcze ze snurkowania na Lohsamah Bay, my byliśmy już kompletnie zużyci i najzwyczajniej w świecie nie chciało nam się znów wskakiwać do wody. W tej zatoce podobno pływa Nemo, jednak nikomu nie udało się go znaleźć:)
Po powrocie na Railey spędziliśmy romantyczne chwile na plaży, podziwiając piękny zachód słońca i delektując się naszym ostatnim wieczorem na Krabi.
0 komentarze