KRABI DAY 2 - TIGER TEMPLE

03:17

Po pierwszym dniu zachwytu nad najbliższą okolicą postanowiliśmy wypuścić się głąb Krabi. W planie było wpakowanie się na łódkę do AoNang, a tam wynajęcie skuterka, którym będziemy zwiedzać Krabi. Tak też się stało, zadowoleni ruszyliśmy do AoNang, po opuszczeniu łódki naszym oczom ukazał się duży napis "MOTORBIKE FOR RENT", ale niestety, aby wypożyczyć skuter należy mieć ze sobą PASZPORT. Żaden inny dokument nie wchodzi w grę. Niestety tego nie przewidzieliśmy (teraz wiem, że przecież to oczywiste że chcą paszport a nie tylko prawo jazdy!), dlatego postanowiliśmy pojechać autobusem i powiem wam, że był to bardzo doby pomysł! Świątynia tygrysów (bez zwierzaków tym razem) znajduje się w sporej odległości od plaży AoNang więc pewnie podróż dałaby nam nieźle w kość. Co nie zmienia faktu, że wciąż żałujemy, że nie udało się go wynająć.



Autobus nietypowy, bo zaledwie na 6 - 8 osób. Nam udało się jechać jako jedyni pasażerowie, bądź momentami w czwórkę. Cała podróż mimo, że długa to bardzo przyjemna. Ponad 40stopniowy upał nie dawał się tak we znaki, gdy we włosach czuło się wiatr :)
Gdy wreszcie dojechaliśmy na teren świątyni naszym oczom ukazały się posągi i budynki sakralne.




 


Trochę byliśmy zagubieni, gdyż nie wiedzieliśmy gdzie są te mordercze schody, które prowadzą na szczyt świątyni. Weszliśmy do świątyni, która nie zrobiła na nas jakiegoś większego wrażenia. W środku tradycyjnie posążki Buddy, tygrysów i słoni, a nad wszystkim pieczę sprawują buddyjscy mnisi.






 


Gdy zobaczyliśmy jak to wszystko wygląda i kolejny raz zadaliśmy sobie pytanie "na jaką cholerę stawiają przed tym Buddą te wszystkie soczki?" ruszyliśmy w kierunku punktu widokowego.




Początkowo ponad 1200 schodów w ogóle mnie nie przerażało. Myślałam, że ludzie najzwyczajniej w świecie przesadzają. Zwłaszcza, że na starcie schody nie wydają się być trudne do przejścia. Niestety mój optymizm szybko zgasł... Schodki zaczęły zamieniać się w ogromne stopnie, z którymi moje krótkie nóżki miały problem, a wiatr ogłosił swój majestatyczny protest! Masakra! Myślałam, że zejdę na zawał!




Ale udało się! Wykończeni dotarliśmy na sam szczyt, wypiliśmy wszystko to co mokrego ze sobą mieliśmy i po chwili oddechu byliśmy w stanie delektować się widokami.
 

 
 


 


 


 


Momentami miałam dość, w głowie ciągle jakiś mały chochlik straszył mnie drogą powrotną, jednak gdy nabrałam sił na szczycie stwierdziłam, że w 100 procentach BYŁO WARTO!
Gdy udało nam się zejść, ku naszemu zdziwieniu, okazało się, że nie ma nigdzie autobusu, a gościu który wyglądał na kierowcę nigdzie się nie spieszył, dlatego po długich negocjacjach ceny wzięliśmy taksówkę. Mieliśmy w planie zobaczyć jeszcze szmaragdowe jezioro, jednak nie znajduje się ono w bezpośrednim sąsiedztwie świątyni, a pokonywanie kolejnej prawie godzinnej trasy w tym upale nie wchodziło w grę. Byliśmy wykończeni, głodni i chcieliśmy jak najszybciej wrócić na Railey. Dlatego też poszliśmy zjeść Pad Thai, potrawę na punkcie której zwariowałam do reszty, by najedzeni wrócić do siebie :)


No i tutaj, kolejny raz, mój W. zechciał testować uczciwość Tajów. Po pysznym obiedzie, mega najedzeni, zostawiliśmy 200baht w restauracji + napiwek, idziemy sobie promenadą gdy nawiązuje się rozmowa:
- "Wojtuś daj mi te 500baht, które Ci dałam"
- "Jakie 500 baht? Ja nic nie mam" - twierdzi mój małżonek - "Mi nic nie dawałaś! Jak ten banknot wygląda?"
- "Taki jaśniejszy od 100baht, ale bardzo podoby. Wojtek nie mów, że w restauracji zamiast zostawić 200 zostawiłeś 600 baht!"
- "Nie, na bank nie! Ale kurcze może tam wrócę i zapytam?"
- "Tak Wojtuś, bo już tam ktoś na Ciebie czeka powiedzieć Ci, że się pomyliłeś. Na głowę upadłeś! dostali konkretny napiwek i tyle"
- "Dobra, idę, może akurat!"
No i poszedł ten mój mąż z wiarą, że i tym razem się mu poszczęści, no i nie uwierzycie UDAŁO SIĘ! Rzeczywiście zostawił 400baht za dużo, a gdy tylko zbliżył się do restauracji pracownicy i właściciel już wołali "MISTAKE", no i oddali, ale nie myślcie sobie, że oddali 400baht, które przypadkowo zostało zostawione, nie nie, oddali nawet zostawiony przez nas napiwek!! Mój maż był w totalnym szoku! Oczywiście nagrodził ich za uczciwość i szczerząc się jak wariat do sera wrócił zadowolony by opowiedzieć co właśnie się wydarzyło:)
Najedzeni, wykończeni i zszokowani wróciliśmy na Railey bo dojść do siebie, a wieczór spędzić na plaży, która wieczorami miała cudowny klimat. W każdej chwili można było usiąść na bardzo dużej karimacie przy której znajdował się mini drewniany stoliczek z lampą naftową, zamówić drinka i zrelaksować się po całym upalnym dniu.



Kolejnym pozytywnym aspektem naszego hotelu, choć wydaje mi się, że tam po prostu tak jest, był fakt, że nawet w środku nocy mogliśmy skorzystać z basenu, który teoretycznie był do użytku gości do godziny 21. Tego wieczoru o niczym innym nie marzyliśmy, tylko by rzucić się do wody, która przyniesie ukojenie! Mówię wam, coś wspaniałego, przyjemna woda, tysiące lampek i lampionów, szum morza... Bajka!




Już niebawem ciąg dalszy :)

You Might Also Like

0 komentarze